nie tego się spodziewałem

Dukla Wolf Race. Dukla. 04.05.2018.



Nowy wyścig na mapie polskich etapówek MTB. W tym roku pogoda dopisała i wyścig był prawie w letnich warunkach w górach, które nigdy nie były w kręgu moich zainteresowań. Postanowiłem wykorzystać wyścig na "eksplorację najciekawszych tras w okolicy".

(fot: Michał Wójtowicz)
Etap pierwszy to coś jakby prolog, ganianie po pętlach w okolicy. Trasa szybka, mocno szarpana, bo niezliczona ilość niedługich podjazdów i zjazdów. Na zapieku od startu do mety. 50km i około 1350m przewyższeń z podjazdami około 50m. Poszło całkiem dobrze na mecie 9 czas open. Na tym etapie liczyła się znajomość trasy i spostrzegawczość, duża ilość zakrętów, przecinek i wiele przestrzelonych nawrotów


Radość po zjechaniu z asfaltu i prowadzeniu :)
(fot: Michał Wójtowicz)

Drugi dzień z królewskim etapem ~88km/2400m. Lekka wtopa bo zapomniałem rękawiczek, a niestety dokucza "wyciek nosowy", więc wycieram gluty w chwyty, na szczęście to nie pianki, a silikonowe ESI :) Niestety ten etap mnie mocno rozczarował, takiej ilości asfaltów na wyścigu dawno nie widziałem, jedna dojazdówka miała 15km!!! Nie wspominając o rozbiegówce i innych przelotówkach. Czy nie można było jechać "równoległymi" leśnymi lub chociaż polnymi drogami? Zupełnie nie czuję takiej jazdy MTB. Wyobrażacie sobie prawie 90km w 4:40, trzeba było założyć semislick-i. Pomimo walki z wiatrem i pozostawionym bieżniku na asfalcie dojechałem 7 open. W sumie to trudności na trasie brak, a niebezpiecznie było ze względu na duże prędkości na zjazdowych szutrach i asfaltach.

zawsze z przodu
(fot: Michał Wójtowicz)
Trzeci etap to miał być gwóźdź do trumny... mniej o kilka kilometrów względem drugiego dnia i niewiele mniej przewyższeń. Liczyłem że będzie fajniej, niestety po rozbiegowym 8km asfalcie, szuter i znowu asfalt. Na tym etapie zaliczyliśmy ciekawszą jazdę kawałkiem dopiero w drugiej połowie, od podjazdu na Garb, świetnego zjazdu z podjazdem w kamieniołomie z minimalną częścią asfaltową do mety. Tak powinny wyglądać całe etapy!!!
Do ostatnich 10km byłem na 6 miejscu, goniąc Macka, ale przytrafił się fuck up. Pierwszego dnia rozprostowując nogi pojechałem kawałek trasy gdzie były powtarzające się przeprawy przez strumyk, każda w obniżeniu terenu (takim siodle), jadąc w miarę szybko, trzeba było lądować i opona lekko popuściła z rantu, jadąc szybciej będzie łatwiej ją zdjąć czy dobić. Niestety prorocza wizja, na jednej z przecinek lądując nie zdążyłem wciągnąć tylnego koła (ciężkiego dupska) i zaliczyłem pierwszego snake-a na tubelessie. Wkurw, bo nie załata, trzeba dętkę założyć, a to już nie taka szybka sprawa. Potem jeszcze na ostatnim podjeździe pomyliłem drogę :) Dojeżdżam i
okazuje się, że nawet wyhaczyłbym pudło w kategorii (klasyka gatunku, jak może być pudło będzie awaria)

Wyniki końcowe:
ES 11:53:35 (8 open / 5 M3)

Wrażenie z imprezy mocno mieszane. Pierwszy etap mocno ścigancki ze słabym oznakowaniem, dwa kolejne oznakowane dobrze. Jak dla mnie za dużo asfaltów, momentami miałem wrażenie, że to krótkie odcinki terenowe są łącznikami z kolejnymi asfaltami. Organizacyjnie bez większych zastrzeżeń, na minus przesunięcie startów o godzinę później i znakowanie pierwszego etapu, reszta jak być powinno, wzorcowa obsługa na bufetach. Świetnie zabezpieczone długie asfalty przez strażaków i policję. Po ilości mazowieckich zawodników chyba wiadomo jaki "target się wstrzelił". Polecam na pierwszą etapówkę w górach. O wykrzyknikach niebezpiecznych miejsc ciężko coś napisać, bo każdy organizator uznaje własną skalę trudności.
Trasy mnie nie zachęciły, żebym chciał wracać w okolicę na eksplorację ścieżek. Niestety to może być już spaczenie przez "stare trasy golonki"czy Trilogy, że na metę trzeba się wczołgiwać a nie pruć ponad 30km/h. Teraz oczekuję "Epickiej Czwórki".

ES