Enduro MTB Series. Przesieka. 18.06.2016.
fot. ED MAT MTB |
To chyba było kwestią czasu, kiedy zadebiutuję w enduro. Akurat termin wolny, typ zawodów "on sight", czyli bez możliwości zapoznania się ze ścieżkami.
OS#1
Najpierw dojazdówka, na której okazało się, że mam ponad pół godziny zapasu, więc stwierdziłem, że jadę w górę asfaltem aż będę miał 15min na powrót na start oesu, okazało się, że dojechałem do Przełęczy Karkonoskiej. Wracam, a tam genialny podjazd po kamieniach, taki jak lubię, że trzeba
się nagimnastykować aby jechać, po błocie i kamieniach pomaga dobry zestaw gumek z odpowiednim ciśnieniem 1,1 i 1,4 (Jurek byłby ze mnie dumny). Na starcie jest informacja, że nie obowiązuje harmonogram startów i lecim jak chcemy. Widzę, że niektórym start sprawia problemy, ścieka nie pozwala się rozpędzić, żeby złapać rytm, jest pierwsze "otb", mina mi trochę rzednie... Dobra decyduję się, jest stresówka, żeby tylko się wpiąć i rozpędzić, dalej już jakoś tam będzie... No i nie jest, brak prędkości i się odbijam od wertepów, są podpórki... ale w końcu łapie tempo, nawet wyprzedziłem kogoś kto utknął... Zaczynają się mokradła, rower potrafi tonąć w kałuży po ośki, trzeba dobrze wybierać linie...
fot: Arek Drygas |
Start tuż poniżej mety poprzedniego OSu, jakiś zator się zrobił, a że nie wiem o co chodzi, to czekam, aż się grupa poluźni. Startuję i tu odcinek jest zupełnie inny, praktycznie cały po suchym, część odcinka wytaśmowana na przełaj, ale całość do przejechania, na ostatnich metrach ustępuję znajomemu, który wcale lepiej nie pokonał ostatniego dołka przed metą.
OS#3
Na kolejny start trzeba było wjechać niemal w to samo miejsce co był start OS#1, znowu ten sam fajny podjazd. Niestety jakiś problem pojawił się z przeniesieniem ekipy startowej i start strasznie się przeciągał, zrobił się ogromny tłum, do tego lekko zaczął padać deszcz. Nie przygotowałem się na przebieranie, więc jak zaczyna padać, to napieram na start. Miał to być najdłuższy odcinek, ale chyba był względnie najbardziej przejezdny, bo czasowo krótszy od OS#1. Czas na ostatni wjazd dzisiejszego dnia...
OS#4
Skoro pada, to narzucam tempo, aby nie marznąć, ale po chwili wychodzi słońce. Do ostatniego OSu dojeżdżamy "chomontową", wzruszyłem się, ile razy już ta droga wypruwała resztki sił na maratonach. Dojeżdżam i decyduję się nie zwlekać, mało osób i wydaje mi się, że znam tą ścieżkę.. z któreś edycji Karpacza. To będzie "piece of cake", na pewniaka idę mocno i... dwa razy wychodzę z krzaków, za drugim razem przepuszczam jednego zawodnika, chyba jednak się przeliczyłem z tą znajomością ścieżki, ale dopadam go i utrzymuję jego tempo do końca, a że patrzę ścieżka/ jego koło to nie zauważam mety, a jedynie fakt, że wpadamy w grupę na asfalcie.
To enduro to nawet fajne by było gdyby więcej się jeździło :) Poważnie to taka specyfika imprezy. Ogólnie OSy były na tyle "nie trudne", że "golonkowiec" spokojnie sobie radził, nawet na rowerze xc, brakowało regulowanej sztycy, jedna "wysokie siodło" mocno ogranicza manewrowość roweru i pokonywanie przeszkód. Polecam jednak każdemu kto lubi pojeździć po singlach, wydaje mi się, że w tej wersji "on sight' ścieżki są bardziej przystępne dla "krosiarzy". Bez obaw można się trochę pogimnastykować na singlach, chyba organizatorzy/sponsorzy powinni pogadać w sprawie testów/wypożyczalni dropperów na czas zawodów
Na pewno nie będę brał udziału w "klasycznym enduro" z zapoznawaniem się z trasą, no chyba, że też wystartuje "on sight". Z mojej perspektywy szkoda mi czasu na oglądanie ścieżki i rozpoznawanie odpowiednich linii, jednak wolę jeździć. Niestety w trakcie zawodów wytrzymałościawcowi ciężko się zmęczyć, ale dobre, że na dojazdówkach można było docisnąć, potem i tak ostygniesz w kolejce. O wynikach nie piszę, bo one nadal ulegają zmianie, ale byłem gdzieś w "połowie".
ES