Bo jak nie tu, to gdzie?

Beskidy MTB Trophy. Istebna 04-07.06.2015.


W tym roku jednak postanowiłem wystartować w MTB Trophy, pomimo objechanych chyba wszystkich szlaków w okolicy, bo jak nie tu to gdzie spotkam te wszystkie sieroty golonkowe?


Pierwszy dzień mnie bardzo zasmucił, ogromny procent trasy był poprowadzony asfaltami, początek klasycznie poprowadzony na Stożek, żeby grupa się rozjechała, stając na końcu, musiałem wyprzedzić kilka setek zawodników, zjazd ze Stożka dał chwilę radości, bardzo fajny singiel, ale potem bardzo długi odcinek asfaltowy, dalej zdobycie Czantori z buta i dopiero czerwony szlak na Stożek dał chwilę radości, gdzie starając się nie rozjechać chłopaka który się wyłożył, sam wbiłem się w telewizor. Etap niezły na rozgrzewkę, ale mnie etap specjalnie nie bawił, ze względu na "ciężkość", brak siły czy rower tak cieżki? do tego asfalt i ogromną ilość startujących i "liniowych", którzy ustawiają się chyba godzinę przed startem po to, żeby stwarzać zagrożenie już za startem. Szkoda, że starty nie są rozdzielone jak to było na MTB Marathonie, wtedy dwa sektory startowe by wystarczyły a może i jeden.

Drugi dzień ten najdłuższy, "etap wielbłąda", czyli etap dla mnie :)
Zabrakło niecałych dwóch minut, 3 lokat do sektora, więc znowu staję na końcu i czekam, aż uda się wystartować za wszystkimi. Podjazd w okolicę Ochodzitej i zjazd gdzie robi się straszny zator, wiadomo sektor się oddala... W końcu udało się ruszyć i robię to czego nie zwykłem robić, wyprzedzam na singlu, żeby na podjeździe nie być zblokowanym, narzucam sobie tempo i czuję, że tempo mnie przerasta, pod Rysiankę końcówkę prowadzę, żeby złapać oddech, rozprostować nogi. Dalej idę już mocno, zostawiam Marka (KOMOBIKE) za sobą i zaczynam czuć rower, zjazdy są banalne, ten rower lubi długie zjazdy, a ja mu staram się nie przeszkadzać. Na mecie stawiam się wysoko bo już na sektor, to jestem pewien, że kolejny etap będzie lepszy. Wieczorem dowiaduję, się czemu miałem "cięzkość" pierwszego i drugiego dnia, sztyca objechała centymetr i naturalnie zacząłem się odsuwać do tyłu, co na podjazdach utrudnia pedałowanie. Etap miał trochę asfaltów, ale i dokrętka długiego dystansu dała trochę więcej frajdy, praktycznie brak asfaltów, wieczne kałuże, poczułem trochę ducha Trophy.

Trzeciego dnia już stanąłem na starcie z bojowym nastawieniem. Wykorzystuję "efekt dnia trzeciego", kiedy większość najbardziej cierpi tego dnia, zwykle też to był najbardziej wymagający etap, tym razem też, przewyższenia względem kilometrarza wychodzą, że po płaskim nie pojedziemy, po za tym byłem bardzo ciekawy zjazdu z Rycerzowej bo, jakoś wcześniej nie miałem okazji go przejechać i jest fajny. Cały etap był fajny, choć trasa prawie cała znana to jednak jazda jedynie w kilku miejscach po asfalcie "z musu" daje satysfakcję. Pocisnąłem tak dobrze, że wpadłem na metę na 37 pozycji.

Czwarty dzień to zawsze ten sam temat nie dać się objechać przez tych, których zostawiam na poprzednim etapie. Jeden z najlepszych szlaków czerwony przez Beskid Węgierski na Klimczok to jest poezja MTB, trzeba go przejechać, żeby zrozumieć :) Następnie Klimczok i... zupełnie niezrozumiały wariant zjazdu, niebezpieczny bo łatwy i szybki szutrowy zjazd, w kierunku Szczyrku,  po to żeby następnie jechać przez całe miasteczko głównym asfaltem, na pewno dało się to lepiej rozwiązać. No i następnie to co uwielbiam ściana, około 6km podjazdu pod stok narciarski gdzie średnie nachylenie jest pewnie około 12%. Dalej w dół do bufetu lekki podjazd na Cienków, złapanie oddechu i finisz pod Zameczek i do Mety. Kolejny etap taki jaki być powinien być, z tym jednym zgryzem z Klimczoka. Znowu 37 na mecie.

"...o golonkowcach"
Jesteśmy inni, my się świetnie bawimy, nie napinamy, a może i napinamy na swój sposób, walczymy do końca i uwielbiamy się upodlić, a patrząc na start, została nas garstka. Wiele osób przerzuciło się na krótszy dystans, wiele osób pojawiło się "cywilnie', tylko po to żeby poczuć atmosferę. Tak to ta atmosfera nas łączyła, bo każdy po przejechaniu i niecodziennym upodleniu był szczęśliwy jak nigdy, tego nie da się poczuć na nizinach czy nawet w Świętokrzyskim. Nawet ciężko to opisać jakie endorfiny wyzwala nieprzerwane 8km podjazdu, gdzie kadencja spada do 40rpm, żeby następnie złapać oddech i polecieć w dół paląc hamulce, osiągając prędkości powyżej 60km/h, walcząc o to, żeby ta koleina nas wypuściła przed kolejnym zakrętem, bo nie wiesz co nas zaskoczy. Wysoka dawka adrenaliny i nieprzewidywalność trasy to chyba głównie to nas tak bardzo cieszy. Naprawdę szkoda, że już regularnie nie mamy się gdzie spotykać i rywalizować.

WYNIKI:
ETAP I (63 open |34 M3)  3:51:29
ETAP II (52 open |28 M3)  5:10:38
ETAP III (37 open |24 M3)  4:13:19
ETAP IV (37 open |20 M3)  4:40:56

Klasyfikacja Generalna: (44 open | 25 M3) 17:55:24