VOLVO MTB Marathon. 25.05.2014. Karpacz
Tym razem Karpacz w niedzielę, dzień po sąsiedzkim Wałbrzychu BikeMaratonu. Szkoda bo pewnie z tego powodu konkurencja słabsza. W sobotę ulewa razy dwa. W niedzielę poranek wita nas błękitnym niebem i z prognozy wynika, że małe szanse są na deszcz, ale może się coś wydarzyć.
Na starcie jakby mniej osób, choć z drugiego sektora zawsze to tak wygląda ;)
Pierwszy podjazd do Górnego Karpacza na rozgrzewkę, jadę wśród znajomych twarzy, tu nie ma co się napinać bo trasa jeszcze wyciśnie z nas ostatki sił, ale ja nadając swoje tempo trochę odjeżdżam i w sumie zjazdy bez najeżdżania na kogoś wolniejszego.
Po sobotnich ulewach błota jest sporo, ale trasa nie jest grząska, można jechać dość sprawnie, ale trzeba uważać w koleinach. Niestety okulary strasznie mi parują i muszę je zdjąć przez co przejeżdżam bardzo ostrożnie przez mokre sekcje, żeby nie zachlapać oczu, na bufecie myje okulary i znowu mogę jechać normalnie... prawie normalnie ze zwykłego skąpstwa (czyt. głupoty) nie wymieniłem bloków do pedałów w tym sezonie jeszcze i to mnie kosztuje dużą dozą niepewności na wybojach, zjazdy robią się trudniejsze niż zwykle, muszę zjeżdżać po kamulcach wolniej niż by się dało, bo jednak na jednej nodze trudniej ;) Ostatni finisz jest po agrafkach, znam je doskonale i wydawać by się mogło, że już je zjeżdżam z zamkniętymi oczami, a jednak brak trzymania w pedałach powoduje, że mam ogromny problem z nawrotami, nie mogę pochylić roweru bo mi nogi spadają, trzeba trochę odbiec, co na mecie pokazuje stratę kilkunastu sekund. To ile można było nie tracić na innych zjazdach? Pomimo takich niedomagań, kilku gleb, drzewa które kradnie rower, jakoś dojechałem na metę i to z całkiem niezłym rezultatem.
Karpacz to nie jest już zwykła trasa MTB to jest coś więcej. Tak naprawdę po tym jak zniknęła Głuszyca z kalendarza nie ma innej miejscówki, która by tyle wnosiła do zabawy "pure MTB". Szkoda, że to już "połowa sezonu", a kolejny dobry maraton dopiero za dwa miesiące! Z drugiej strony brak treningów będę mógł nadrobić w tym czasie :)
ES
--------------------------
26.05 (dzień po zawodach)
Teoretycznie połowa sezonu za mną, według kalendarza mtb maratonu i parę przemyśleń w głowie.
Dobrze myślałam zimą aby nie zakładać w tym roku numeru startowego, kobieca intuicja – cos w tym jednak jest. Inne były plany i trzeba było się ich trzymać a nie rwać na start jakbym była ściganiem .
Miałam się przerzucić na turystykę rowerową, bo to lubię najbardziej, ale towarzystwo ścigające się chwilami zaraża ale jak widać plan się mnie uczepił i druga połowa roku będzie według zimowych planów- czyli zero numerku startowego (no chyba ze mega).
Małe perypetie z pracą, czyli ciągle zmiany, co za tym idzie stresy, mętlik, doprowadziły do dużego osłabienia także w kwestii motywacji- jak nie wiadomo czy się wystartuje, pojedzie to poziom energii spada. Znalazłam dużo dobrej energii na siłowni, w ćwiczeniu ciężarami. Okazało się, iż potrafię się podczas takiego treningu całkowicie wyłączyć- a tego mi było trzeba, zresetować się. Tak się większość treningów robię na siłowni a weekendowo na rowerze, co oczywiście odbiło się na trasie giga a zobaczyłam to w Karpaczu. Murowana Goślina z racji łatwości nie dała mi tego odczuć. Długi dystans mnie nie przeraża, wiadomo, nie lecę w trupa. Gdyby nie awaria korby, czyli rozpad jej na dwie części, to dojechałabym zgodnie z planem. Kolejny maraton, Złoty Stok, szybki wyjazd, i aż wstyd się przyznać, 420 km (około) i ……………. zapomniałam butów na start. Co zrobić, wkurzenie na maksa, aż do łez i brak startu. Spacer, tyrolki, piwko i taki Złoty Stok. Teraz Karpacz, po trzech godzinach poczułam, iż to już jest koniec mojej jazdy. Na początku się bałam czy zdążę na czas na limit czasu, a jak się okazało że spokojnie to drugiej pętli już na maksa mi się nie chciało robić. Energia tak mi spadła, ze miałam problem z chodzeniem, miałam ochotę się położyć i zadzwonić po pomoc. Rano jeszcze organizm mi się zbuntował, co uczynił także w Złotym, kiedy nie wiedziałam jeszcze że butów brak. Wyczyściło mnie równo, tak że na trasie czułam żołądek przyklejony do kręgosłupa, zero ochoty na jedzenie a chwilami wręcz odwrotnie.
Po tym co piszę, myślę, iż ten sezon zostawiam już na wyciszenie. Znowu nowa praca więc pojeżdżę wycieczkowo. Góry, góry i jak czas i kasa pozwoli to góry, ale raczej bez giga, i bez numeru. Chodzi mi po głowie trasa mega, może raz ją spróbuje, ale to się jeszcze okaże.
Póki co sezon jakiś takiś………..
Iza
27.05 (drugi dzień po zawodach)
Dzisiaj obejrzałam fotki z Karpacza, i znowu mi się chce.
Czy to jakieś choróbsko?
http://galeria.bikelife.pl/galleries/288?utf8=✓&number=32#/288/1/0
Iza
WYNIKI GIGA:
ES 5:37:24 (26 open | 14 M3)