Piwniczna - zimna i mokra

POWERADE VOLVO MTB Marathon. 13.07.2013. Piwniczna-Zdrój


Zachmurzenie całkowite, opady konwekcyjne , choć w sumie wyszły ciągłe. Temperatura na podjeździe znośna, na zjeździe, hmmmm, to już zależy- czy zbieganie czy zjeźdzanie i tutaj historia się zaczyna.

Większość osób mówiło, iż był to masakryczny maraton, oczywiście przez pogodę, bo tylko ona może popsuć zabawę. Prognozy nie były różowe, jak ostatnio się przyjęło, na weekend pogoda się popsuła, zaszło słońce i wyszły chmurki plus opady. Jest to najgorsza opcja, dla mnie, w górach- deszcz, a co za tym idzie błoto na zjazdach. Ale co poradzić, podobno pogoda zawsze jest, raz lepsza raz gorsza.
Kolejnym, jak się rano okazało, problemem u mnie była dziwna reakcja organizmu na start. Dostałam większego niż zawsze stresu i przeczyściło mnie równo. Rok temu nie zakończyłam maratonu gdyż się połamałam i chyba podświadomie się znowu tego bałam. Śniadanie przeleciało przeze mnie szybciutku i po godzinie na trasie poczułam konkretny głód. Zaczęło się standardowo, dylemat jak się ubrać, znajomi, start, podjazd, buting na kamieniach, zaparowanie okulary- czego nienawidzę przez to że mam korekty. Zaparowanie na podjezdzie to jeszcze nie problem, ale bycie ślepakiem na zjeżdzie to już nic fajnego. Tak więc na pierwszym zjeździe musiałam stanąć, zdjąć i schować okulary (aby nie zniszczyć szkieł), wszyscy zdążyli już zjechać, potem jakiś chłopka walczący z opona mnie przykukał i poprosił o pompkę. Dałam i przez chwilę czekałam aby odebrać, ale trwało to wieki, tak więc straciłam pompkę i w tym czasie już wszyscy mnie wyprzedzili. Trudno, jadę dalej. Zjazdy są śliskie, nie będzie zabawy, dużo schodzenia i walka z czasem aby zdążyć na limit czasu. Nikogo nie ma a ja bez pompki, oczu i po chwili się okazuje bez przednich hamulcy. Zaczyna nie być śmiesznie. P{o co mi na takim błocie tylni, chyba żeby się zabić. Tak więc kontynuuje jazdę podjeżdżając, tak gdzie się da zjeżdżając i zbiegając. Jestem ciut zła, ale coż, tak wyszło, z hamulcami mój błąd nie sprawdziłam a pogoda szybko zweryfikowała. Był moment ze lekko się poddałam i postanowią wycofać. Był to znajd przed 3 bufetem, około 44 km, zimno, mokro, zsuwam się, klamki już powyginane od ściskania, złość. Okazuje się ze nie ma szybkiej drogi do Piwnicznej, a najszybciej jest trasą. Nie chce stać, bo zimno, zjadam rozmiękczonego wafelka i jadę trasą dalej. I tak do przodu, az zobaczyłam na łące znajomego z Velmaru. Humor się poprawia i zaczyna się wspólna jazda. Jest to końcówka trasy ale wyszła naprawdę super. Jak jest podjazd to udaje mi się wychodzić na prowadzenie, zdjazd wiadomo. Super, lecieliśmy jak wariaci pośród megowców. Aż do ostatniego zjazdu do mety. Na łące lecąc za kolegą zapomniałam się z hamulcami i się okazało ze już nic nie hamuje, tył tez umarł. Prędkość się zwiększa a jak lecę i myślę, jak się uratować. ZA szybko żeby się na bok położyć, może nogę wyjąć, oj się przestraszyłam. Wjechałam w krzaki to była jedyna opcja wyhamowania. I potem został tylko zbieg do mety. Kolega dołożył mi 4 minuty, ale za to końcówka była najlepsza.
I tak wyglądał mój maraton.
Rower umarł, ja na szczęście cała.
Teraz w weekend sprawdzam na czym polega impreza Enduro Trophy w Zawoi. Dam znać.
Iza
----------------------


 Z mojej strony wyglądało to trochę inaczej, nawet bardziej niż trochę...
Trasa niezmieniona, więc wiedziałem, że rywalizacja rozpoczyna się od drugiego podjazdu. Start spokojny jak zwykle, ale coś było  nie tak bo od razu mijam zawodników, takim wyznacznikiem jest Justyna, która zwykle mijam po dwudziestym kilometrze, a tu już zaraz po starcie. Uwierzyłem, że dziś jestem mocny i zaczynam pociskać, druga myśl do której dążę "lepsze miejsce na szczycie to lepszy zjazd", polecam zapoznać się z lekturą MacCormack-a i Lopes-a. Na szczęście ubiór miałem odpowiedni, nie zagotowałem się na podjeździe i nie wymarzłem na zjeździe, gdzie mijałem sporo zawodników, zjazd do Rytra bardzo mnie nakręcił, cisnąłem. Lekko zaskoczony byłem, że wyprzedzałem zawodników których nawet nie widziałem na innych trasach, a tu przejeżdżałem obok nich ze znaczną prędkością. W Rytrze zastał mnie bardziej rzęsisty deszcz, trochę zacząłem się martwić, bo następny podjazd wyprowadzał nas na wysokość około 1200m, ...tam będzie zimno! Było, na zjazdach szutrowych ponad 30km/h powodowało marznięcie nóg, głównie kolan i stóp, staram się kręcić lub trząść nogami, aby nie tracić ciepła, to jakieś zabobony przy 50km/h w deszczu bez dobrego ubiory zmarzniesz i nic na to nie poradzisz. Wow, udało mi się minąć jeszcze kilku niedościgniony w tym sezonie. Chyba takie warunki są bardziej mi przyjazne, tkanka tłuszczowa jednak chroni, kolejni prowadzą w dół i w górę, ja nie odpuszczam, choć już zaczynają się przygody ze sprzętem, słyszę i czuję, brak okładzin, zaczyna się zaciskanie klamki całą ręką. Widząc około 55km, że wjeżdżam na szutrówkę prowadzącą lekko w dół, już wiem, że to finisz, niby co najmniej 15km do mety, ale to można stracić najwięcej, ta szutrówka ma około 5km i prowadzi prawie do rezerwatu Biała Woda. Doganiam już megowców, wyprzedzam i uciekam! Niestety nie zauważyłem "dobrego oznakowania"* przy prędkości ponad 40km/h i musiałem nadłożyć blisko 5km, co kosztowało mnie sporo czasu i sił. Na zadyszcze ścigałem tych co byli za mną, kilku jeszcze udało się przeskoczyć na polanie przed Białą Wodą, ale dalej już było ciężko, nie dość że sił zaczęło brakować, widelec stanął, to i hamulec tylny zaczął trzymać koło, ale do mety już było "kilka minut".

Trasa pomimo złych warunków nadal była łatwa i wszystko podjeżdżało się niemal tak samo jak i w suchych warunkach, trochę gorzej na zjazdach, choć tym razem zjechałem wszystko, nawet uskok na zjeździe do Rytra z którym sobie nie poradziłem przy sprzyjających warunkach w zeszłym roku. Najgorsze to szybkie szutrowe zjazdy gdzie marzłem, kosztowało mnie to sporo zdrowia, jak zwykle po takich warunkach zapalenie zatok. Wynik i tak zadowalający choć, te kilkanaście minut byłoby lepiej. Trasa fajna z tych lżejszych, bez fajerwerków, świetna na spróbowanie giga (nie w tych warunkach). Reanimacja roweru rozpoczęta :)
ES
 *Nie tylko ja przestrzeliłem dobrze "oznakowany zakręt" , ale według organizatora oznakowanie było bez zastrzeżeń, uświadomił mnie po niedzielnym telefonie i usunięciu wpisu na forum imprezy. "Problemy o których nie mówimy nie istnieją.".Rozumiem, że przy takich warunkach strzałki się rozpuszczają, ale można sobie pozwolić na kilka zalaminowanych lub zastosowanie większej ilości taśm.

Wyniki:
ES 05:24:27 ( 31 open | 14 M3)
Iza  06:55:07 ( 8 open | 6 K3)