Nad Jeziorem

Zgrupowanie wiosenne nad j. Garda



Kolejny rowerowy zakątek naszego globu zaliczony. Słoneczna, chociaż nie do końca tej wiosny, raczej opóźnionej wiosny. Na ten temat nie ma co już pisać i się rozwodzić, każdy w tym roku puszczał swoje czary, wiązanki pod nosem, marzanny aby tylko poszła won.
Nie będę opowiadać o podróży, wiadomo, parę ładnych godzin trzeba spędzić za kółkiem i na fotelach aby zmienić ciut strefę klimatyczna i mieć możliwość pojeżdżenia po fajnych terenach bez śniegu i błota.
Nie będę opowiadać o kwaterze, noclegu czy tez innych udogodnieniach – gdyż nie był to nasz cel główny, a poza tym w tym roku nie obeszło się bez przygód i puszczam je w niepamięć. 

Wracając do tematu. Samo miasteczka, Perschiera Del Garda, niczego sobie, typowo nadjeziorny (chociaż wyglądał jak nadmorski) mały kurort wypoczynkowy. Knajpy, promenada z plażą, małe kawiarenki. W związku z tym iż byliśmy nie w sezonie wypoczynkowym to mało się działo wieczorem, nawet nie było gdzie na mieście ligi mistrzów obejrzeć, z oryginalni kibicami, ;).
Nie jestem zwolenniczką takich miasteczek tak więc rozwodzić się więcej nie będę na tematem.

Przywitało nas słoneczko, które bardzo kontrastowało po przeżytej w nocy śnieżycy w Austrii, kiedy to mieliśmy wizję zostania na noc w hoteliku koło autostrady bo jeszcze chwila i nie dało by się jechać. Udało się, i koło 10:00 rano byliśmy na miejscu. Piękne słoneczko nas powitało i temperatura 15 -17 stopni . Czego tu więcej chcieć.
Po zakwaterowaniu się, jedzonku- czytaj pizzy, przygodzie nieszczęśliwej z samochodem (popsuł się, ale nie będę o tym pisać, gdyż przypominanie sobie ile nas skasowali za naprawę nie należy do przyjemnych wspomnień), wyruszyliśmy na rozprostowanie nóg na rowerach. Odbyła się szybka wycieczka, gdyż goniła nas burza. Po jednym dniu wnioski-każdy Włoch/Włoszka nosi okulary słoneczne, piękne buty, obcasy do nieba nawet na brukowanej starej drodze podczas zwiedzania.


Plany na kolejne dni i zaczyna się rowerowanie. Z niecierpliwością czekam na wycieczkę w teren.
To jest mój cel i tylko po to wyjeżdżam na początku wiosny, kiedy u nas nie za fajnie w górach. Wyjazd w poszukiwaniu suchej wiosny w górach. Plan został zrealizowany.

Zaliczyliśmy raz ponad 900 m n.p.m., tylko że robiąc podjazd (ponad 20 km) asfaltem, niestety dojazd terenem był zamknięty. Za to powrót został urozmaicony o teren, i była okazja wykonać całkiem fajny zjazd singielkiem. Rowerek został wykorzystany, nowy fullik.
Kolejna wycieczka już była w 100% terenowa, zaliczona wysokość 1017 m. Morda się cieszyła bardzo. Powyżej 800 metrów zaczęły się bardzo ostre podjazdy, niestety nie udało mi się wszystkich zrobić, serce mi mało co nie wyskoczyło z klaty a kierownica jak rumak zaczynała uciekać. Jednak nie popsuło to zabawy. Nie ma to jak jazda po szutrach, krajobrazy leśne, strumyki, wodospady, kwiatki górskie- pięknie. Nie wiem jak asfaltowe wycieczki się mogą podobać kiedy takie cudeńka są.

Mniejsza o to. Była także plaska wycieczka z celem zwiedzana miasteczka na końcu pętli.
Co do zwiedzania, to każdy wypad kończył się prędzej bądź później parokrotnymi przystankami na zwiedzanie, oglądanie, szuranie espedami po zabytkowych brukach. Italia ma to do siebie, iż w każdym niemalże miasteczku, mieście są zabytkowe zameczki, zamki, starówki, areny (jak Verona), ruiny bram wjazdowych itp. itd. Niemalże jak skośnoocy przyjaciele wyjmowaliśmy zza pazuchy aparaty i cyk cyk.



Z praktycznych spostrzeżeń to niestety na ulicach jest ciasno, Włosi nie wymijają dużym łukiem, w przeciwieństwie do Niemców (duży plus, extra szacunek dla rowerzystów). Jak ktoś lubi asfalty to będzie miał ciasno. Ja nie przepadam ani za jednym ani za drugim.
Poza tym chciałabym wrócić ale już bardziej na północ i z bliskim dostępem do terenu, gdyż od nas dojeżdżaliśmy samochodem. Nie daleko, około 20-35 km, ale zawsze trzeba było.
Celem kolejnej wyprawy będzie poznanie północnej strony Gardy.