Najgorszy start

POWERADE GARMIN MTB Marathon. Stronie Śląskie 07.07.2012.

To był najgorszy mój maraton w tym sezonie.

Wystarczyła jedna chwila nie uwagi, niezła gleba, o dziwo wstałam, i koniec zabawy. Ukończyłam maraton ale morale spadły poniżej zera, ból, wkurzenie i wszystko na nie, a tak się dobrze zaczęło....

Tereny Stronie Śląskiego to moje ulubione, jak Złoty Stok i Międzygórze. Uwielbiam Kotlinę Kłodzką. Dla mnie to idealne tereny na rowerowanie ale i mieszkanie. Czekałam na ta traske.

Temperatury ostatniego tygodnia nastrajały raczej na klimaty afrykańskie a na pewno egzotyczne, więc byłam uzbrojona w dziwne specyfiki mające nie pozwolić mi popsuć zabawy na trasie.

Wspomagacz na odwodnienie, cosik na koncentracje i kopa i oczywiście standardowo żeliki, baton i izo. Uzbrojona ruszam na start.

Zaczyna się bardzo fajnie, oprócz tego ze od razu podejściem, gdyż stawka nie zdążyła się rozjechać przed dość stromym podjazdem, który jeszcze dodatkowo przez wieczorną burzę został rozmyty. Idziemy ale jest dobrze bo zaraz zaczyna się jazda. Pierwszy podjazd i za nim zjazd dość techniczny. Zaczynam testować moja nową sztycę, którą spuszczam do połowy i jedę, jest fajnie. Udaje mi się dużo zjechać, potem już bardziej śliskie kamienie mnie straszą ale to już końcówka. Podjazd, zjazd, podjazd, łąka, widzę mój target, który za chwilę jest za mną, wiec jest dobrze, humor dopisuje, jest zabawa. Podjazd, zjazd, szutrowy szybki i ………. Bęc. Zaskoczyła mnie kałuża, była taka nie pozorna, zresztą nie pierwsza tego dnia przejechana. Nie wiem co w niej było, może kijek, ale mnie wyrzuciło strasznie i przez zaskoczenie, a co najgorsze przy dużej prędkości, wiec przestraszenie i obtarcia niezłe. Chwila leżenia na glebie, głowa cała choć swoje dostała. Ogólnie zahamowałam lewą stroną ciała. Cała ręka starta, spodenki porwane i biodro zdarte, kolano z zew strony pościerane, a co najgorsze popsuty humor i demotywacja. Nie czuje się dobrze, jestem zła. Jak tak mogłam, nie dość ze cała starta to jeszcze obolała. Beeeee.

Wstaje i jadę dalej. Ręka szczypie, sól się dostaje i czuje jakby mi spirytusem polewali. O wszystkich innych rana zaraz zapominam, tylko ręka i bok nie dają o sobie zapomnieć. Szczypie i przy wertepach się trzęsie co boli. I tak wygląda mój maraton już do końca. Zabawa na pół gwizdka. Na zjeździe ze Śnieżnika, na którym miałam sztyce dalej testować, nie daje rady. Nie dość ze zaczynam się bać, to jeszcze boli i zjeżdżam, raczej się zsuwam jak paralityk. Target mnie wyprzedza, wiec morale minusowe. Słabo z psychą. Podjazdy spoko idą, ale każdy zjazd, zwłaszcza wertepowy daje popalić ręce, czuję się jakby amortyzator nie działał. I co tu dalej opowiadać, tak się doczłapałam do mety. Były jeszcze odcinki techniczne, nawet po płaskim, jak szlak graniczny, ale ja już nie miałam zdrowia i ochoty. Moja jazda jest beznadziejna i tyle.

Takie mam przemyślenia po maratonie ze Stronia Śląskiego.


Następny musi być udany!!!!


iza