MTBCROSSMARATON. Sandomierz 07.05.2011
2-ga impreza z cyklu MTB Cross Maraton, tym razem pierwszy raz zawitaliśmy do Sandomierza. Miasta otoczonego duża ilością sadów, które zostały wykorzystane pod trasę maratony, i żeby było ciekawie nie jednego maratonu i nie tylko rowerowego!!!
Był to iście sportowy dzień. Zawody rowerowe odbywały się jednoczenie z biegamy, także z maratonem biegowym – tutaj ukłon w stronę biegaczy. Dla nas nie była to trasa trudna a dla biegaczy wręcz przeciwnie. Sporo podbiegów, nierówności terenu ale za to jakie otoczenie – same kwiatuszki, J. Wyglądało to tak, iż my w jedna stronę się ścigaliśmy a na przeciwko nas biegacze. Raz o mało co w wąwozie bym nie staranowała runnera, z mojej winy bo z klapkami na oczach pedziłam na zjezdzie i całkiem zapomniałam ze może się pojawić – biegacz.
Trasa była bardzo malownicza i myślę, iż została wykorzystana cała esencja terenu. Przewyższenia jak na te okolice, niespodziewane zakręty, szybkie, długie zjazdy, ścieżki tzw. Maziego, krótkie ale dość ostre podjazdy, asfalt miedzy dolinkami, czy tez szczytami sadów. Oczywiście nie mówię tutaj o braku gór, czy tez górek – bo nic takiego nie wyrosło specjalnie nie wyrosło na imprezę i nie można się było spodziewać. Trasa była oryginalna przez pomysłowy wybór terenu i takie go wykorzystanie aby było ciekawie, a ze wyszła szybka to tez dobrze. Przecież nie wszystkie maja być na maxa ciężki i tylko pod góre.
Wyruszyliśmy skoro świta we trójkę w super nastrojach a tematem przewodnim podróżny była pogoda. Jak tu się ubrać na start. Niebo zachmurzone, a czym bliżej miejsca docelowego tym ciemniej. Około 100 km przed Sandomierzem zaczyna padać i temperatura spada do 5 stopni. Już nie jest tak fajnie. Kolega ma komplet letni i zero wyboru, może to i dobrze bo nie ma dylematu.
Jak ma zarówno zimowe jak i letnie wdzianko a wiec i dylemat. Na szczęcie na miejscu nie pada, ale za to zdrowo wieje, zresztą jak to u nas w kraju – zawsze wieje, albo bardzo bardzo mocno albo mocno tylko. Szybkie odwiedzenie biura, nie pierwsza i nie ostatnia toaleta, przebierka, rozgrzewka i ruszamy. Jest ciepło, brak słonka jest smutny ale na szczęście nie pada-co jest najważniejsze.
Jadę według planu nie przekraczając progu tlenowego aby tak ładnie nie zejść jak w Złotym Stoku.
Niestety przez wiatr jak i profil trasy trzeba trzymać i koła i jechać w pociągu. To jest to – czego nie lubię. Nie ma samotnego mielenia i podziwiania katem oka widoczków tylko tyłki, opony i trawa przed oczami. Jedziemy, jedziemy, jedziemy, przez większa cześć trzymam się znajomego z maratonów, czasami mi ucieka, to znowu spotkanie. Szybko ale fajnie. Bez żadnych przygód kończę pierwsze kółko. Na ostrym zakręcie w sadzie łapię kijek, których bardzo dużo jest na trasie, w tylną przerzutkę. Kolega z tyłu próbuje pomóc, trochę nachalnie jak na mój gust wiec krzyczę ale już doszło do dziwnego wyjęcia łańcucha z kółeczka w wózku i nie wiem co robić. Jadę więc szorując łańcuchem po wózku przerzutki z nadzieję iż się da. Daje się, lekka obawa ale ide do przodu. Oczywiście kolega uciekł, zresztą nie jeden. Prę do przodu, byłe szybciej i byle w ogóle. ¾ drugiego okrążenie robię sama, niestety, widzę przed sobą cele ale doganianie idzie opornie. Az tu blisko miasta popadam grupkę, jest tam także przeciwniczka, którą udaje mi się dojść na podjazdach prawie już w mieście. Zajarana, bo tak to można spokojnie powiedzieć, finiszuje i uciekam, dopadam jeszcze chłopaka na samym podjeździe do mety i krzyczę: dajemy, co mi dodaje sił. Wpadam na metę. Jest super.
Udało mi się znowu fajnie finiszować, razowo i zawodowo, oraz na koniec złapać przeciwniczkę. Niestety nie wszystkie, bo jedna, pierwsza nie dała się dogonić, znowu.
Nad czym będę pracowac.
Najważniejsze ze udało mi się dojechać na lekko zmodyfikowanym rowerku, bez deszczu i fajnie zakończyć maraton.
Nie będę już opisywać pomyłki z wynikami, gdzie najpierw zajełam 4 miejsce, potem drugie, w końcu byłam dekorowana jako pierwsza open z nagrodą specjalną, po czym znowu drugie miejsce. Nagroda fajna jest, ale zabawa fajniejsza.
Tak wiec kolejny maraton uważam za udany i czekam na moje ulubione i najfajniejsze Nowiny.
Oj tam to pójdzie się zmęczyć ale za to jaka trasa, jakie widoki, jakie wrażenia, najlepsze.
Zatem do 22 maja.
Pzdr
Cienka