Maraton Daleszyce 17 kwietnia 2011


Daleszyce 2011, 17 kwietnia

Sezon MTB rozpoczęty na dobre. Jak co roku trasa Ligi w Daleszycach pokazała jaka to jest zabawa w górach, nawet takich nie największych. Master - 71,2 km (1472 m przewyższeń w górę tj.35,7 km; 1386 m w dół tj.32,09 km; najostrzejszy podjazd 19%- g.Stołowa) a zjazd - 27% g. Zamczysko). W tym roku na Lidze mam przyjemność reprezentować barwy Pruszyńskiego Team i tak tez walczymy w drużynówce. Wszystkich chętnych zapraszamy, jak rok temu, do wspierania punktami grupy aby zdominować resztę. Rok temu pięknie się to udało, .
W składzie 4 osobowym wyruszyliśmy wczesnym rankiem na podbój pierwszego startu. Prawie cały team Pruszyńskich, bez kolegi Tomka, który został znokautowany i wyeliminowany przez żadnego zwycięstwa kolegę z grupy, czytaj Artura, podczas treningu na torze. Jest jednak zapowiedz, iż jak się wyliże to powróci, pewnie wtedy nastąpi eliminacja Artura w rewanżu, taki to life.
No więc wesoły samochodzik wyruszył spod siedziby Pruszyńskich i gołł.
Jedziemy, jemy, omawiamy ofcourse diety kolarskie, jedziemy, siku itp. Jestesmy na miejscu, kjest fajnie i idziemy, standardowo, do biura zawodów, a tam……………… giga kolejka. Do startu około 1.5 godziny a my stoimy na końcu kolejki, która już wychodzi spoza budynku, a co najgorsze się nie porusza. Przez około 30 minut staliśmy w miejscu. Miny nam się popsuły, zresztą jak humory. Trudno, co robić, nie będzie startu jak całego ogonka nie zarejestrują, podobno komputery odmawiały współpracy. Czekamy, przebieramy się na zmiany żeby nie tracić czasu, czekamy, jemy, pijemy, czekamy. Start o 12:45. Pora obiadowa, co każdy już poczuł.
Nie da się ukryć, iż takie czekamy męczy, zwłaszcza ze nikt nie był na to przygotowany, jak np. za mało jedzenia przedstartowego, i zaczęłam już jeszcze maratonowe. Ale koniec o tym, mała wtopa przez sprzęt, trudno. Ruszamy. Nie wspomniałam, nowością są czipy na kostce.
I tu zaczyna się fajna zabawa. Trasa perfekcyjna, zwłaszcza jak na pierwszy maraton górski w sezonie, po jakiś tam Dziewiczych Górach.
Na początku jest nas dość duże, pierwsze piaski i błota zaczynają segregować kolarzy, a kolejne górki ustawiają już porządniej. Jest super. Idę swoim tępęm i wymijam damskie tyłki, które zaczęły bardzo mocno iśc do przodu na samym początku maratonu, jeszcze na rozjazdówce –asfalcie, nie wiadomo po co (stąd te korki). Górki, górki, trochę płaskiego, pomiędzy jedną górą, wsią, asfalt, gdzie raz nawet cisnęłam ponad 40 km/h, az gościu się zapytał czy z klubu sportowego jestem. Oczywiście podziękowałam i prosiłam o większe słodzenie bo wtedy jedzie się super. Cisnełam mocniej bo było z wiatrem i fajnie poszło.
Były zjazdy Maziego, to jest po łące pionowo w dół, sliskie, bo jednak błoto było większe niż rok temu, stad te gorsze czasy. Zjazdy długie i sliskie, ale nie niebezpieczne. Były przejścia przez strumyki, kamyki, podbiegi, liście, niespodzianki pod liścmi, singiel ki i szerokie drogi. Jednym słowem- wszystko.
Jedziemy, jedziemy, spotykam Welodrom, pozdrawiamy się, podziwiamy trase, chwalimy i dalej każdy sobie. Nas pewno nie jest to trasa, mam na myśli master, dla kogos nie przygotowanego po zimie. Wiele osób jednak umarło. Na początku był wycisk, jakby za chiwle miała być meta, a tu nie, jeszcze pare ładnych przewyższeń do pokonania. Były tez urwane haki, niestety, jak to na maratonie, szczescie jest niezwykle istotne.
Ja osobiście wymęczyłam się porządnie ale do końca jechałam uśmiechnięta, i to już kolejny ,mój taki maraton w tym roku, według plany – jazda dla fanu, . Bawiłam się bardzo dobrze, co dało drugie miejsce. Bardzo duzy plus dla oznaczenia trasy, jak dla mnie mistrzoski, ani razu nie miałam momentu zawahania się czy aby dobrze jadę, a końcówkę miałam przyjemność po lesie jechać sama. Dopiero na ostatnich 3-4 km, już na asfalcie, we trójkę, na zmianę cisnelismy do mety z finiszowaniem. To było super. Były także nowe znajomości na trasie, kolega na identycznym ferrari się podłączył i towarzyszył dość długo, co pozwoliło mu pozbyć się kryzysu, był to narzeczony ferrari, . I tyle z trasy.
Wlatuję na metę a tam brak czasu z trasy. Wcześniej wspomniany czipy, nowość, nawaliły. Jest późno, mamy przed sobą jeszcze około 3 godz podróży wiec nie czekamy na dekorację, zwłaszcza ze wyniki zmieniają się , są modyfikowane i, jednym słowem, jest bałagan. Współczułam organizatorowi, gdyż, wiadomo, nie było to specjalnie, zwłaszcza ze nigdy wcześnie tak nie było na Lidze. Więc wracamy.
Jeszcze po drodze placek po zbójecku, zywiec 0.5 i do domku, ;).
Maraton, wyjazd, zabawę zaliczam na plus. Miało być ujechani i było. Już wiem co mnie czeka w Złotym Stoku, a to lada chwila, bo już w weekand majowy.
p.s. w związku z tym, iż bawiłam się przednio, opłaciłam całą Ligę i polecam.

Pzdr
Cienka