Croatia 2011

Parę słów o Chorwacji na terenie której miałam przyjemność wykręcić troszkę km w słoneczku, kiedy śnieg nawiedził Polskę, ale to chyba zamówiony, na pożegnanie Adasia.

Całkiem przypadkowo znalazłam bardzo atrakcyjną ofertę zgrupowania kolarskiego na Chorwacji. Już traciłam nadzieje, iż gdzieś pojadę, w fajne miejsce i fajne klimaty, bo albo cena zaporowa, albo długość pobytu nie ta, albo brak transportu z mojej strony. Nie wspominając już o tym, iż chciałam ominąć wszelkie hotele molochy i wioski turystyczne, które niczym między sobą się nie różnią, sorry, nazwą. Co kto lubi. I udało się. Az sama byłam w szoku. Nie będę rozpisywać się o tym, iż ogólnie wszyscy uczestnicy zgrupowania, wraz z organizatorem, byli w szoku, iż sama jadę, sama jedna biedna dziewczyna z pod Warszawy. Ja osobiście nie rozumiem skąd takie zdziwienie.
Do odważnych świat należy, , ale koniec wstęniaka.Wypad opłacony i jedziem.
Cel: Croatia, miasteczko Srima, 3,5 km od Vodic. Dojazd do celu: pociąg 3,5 h, busik organizatora od 18:30 do 5:20 rano i jesteśmy na miejscu. Jedziemy w trójkę, reszta już jest na miejscu.

Po krótkim śnie, zakupach wybieramy się na pierwszą przejażdżkę. Plan jest na lekką przejażdżkę, gdyż zarwana noc robi swoje. Nie wspomniałam, iż na sen zostaliśmy poczęstowani Chorwackim specjałem: wiśnióweczka 80%, oj rozgrzewa.

Pierwsza wycieczka do cel : kawa, zresztą mocna strona Chorwatów. Ja jako smakosz kawy z mlekiem byłam w siódmym niebie. U nich to jest white cofce, czyli duża, w kubku, z lekiem, uuuuuu, niebo w gębie. Cały wyjazd się raczę w kawiarniach, tutaj kasy nie oszczędzałam. Dojeżdzamy do miasteczka Murter , tam kawa i nawrotka przez : Vodice (na zdjeciu)



Tisno, Tribunj (na zdjęciu)



i wychodzi około 60 km. Wrażenie bardzo pozytywne. Wioseczki są malownicze, malutkie, z waskimi uliczkami i domkami z kamieni, bo tego surowca im dostatek. Mordka się uśmiecha non-stop.

Powrót szutrówką i pierwsze zetknięcie z ich przyrodą. Krzaki z dużymi cierniami. Trzeba bardzo uważać, potrafi paskudnie pokaleczyć, niczym pazury kota. Wiem dobrze jak to boli, złapało mnie za kurtke i ja porwało, nie wspominając o życiówce z dziurami na wyjezdzie w dętkach.

Nie będę się o tym rozpisywać, ale złapałam około 8 dziur, aż kupiłam nową oponę. Stary pyton nie zdał egzaminu. 3 dętki na jednej wycieczce. Ale koniec smucenia. Mają roślinność przystosowana do małej ilość wody, stad grube i mocne kolce. Agresywne krzaczki. Dętki zmieniał teraz mistrzowsko, .

Drugi dzień to poznanie reszty towarzystwa, które mieszkało obok w apartamencie.



Dziewięciu kolarskiego chłopa. http://www.kolarstwo.wroclaw.pl/news.php, tutaj mała fotka chłopaków z Wrocławia. Niestety szosowcy i tylko ja jedna na góralu.

Ruszamy razem,




z czego ja mam plan w połowie wycieczki się urwać w teren.

Jedziemy. Na szczęście pierwsze km to rozgrzewka, oczywiście u chłopaków, bo u mnie to już zaawansowane tętno. Zdjecie . Dojeżdzamy razem do wodospadów KRKA.



Fajny zjazd i zarazem odjazd, około 3 km, serpentyna, ale co będę mówić o zjazdach, tak cały czad góra dół, góra dół, krócej, dłużej. Oczywiście bez przesady, region ten obfituje w poziomice około 200-400 przewyższenia, stad tez za rok proponuje trochę bliżej Splitu się udać . Wodospady , oraz cala otoczka Parku robi piorunujące wrazenie. Polecam. Pijemy wspólnie kawę i ja jadę w swoją stronę, na wiatraki,



po terenie pośmigać. Przez zbyt ambitny plan, w skrócie, łapię gumę i okazuje się ze mam zapas na szose, 1.50. Schodzę z buta i drepcze. Organizator, Armand, nie odbiera. Drepcze, zła jak osa, wybiło 60 km i koniec treningu, . Już miałam wizje 25 km z buta, ale na szczęście telefon dzwoni i jadą po mnie. W domu klejenie detek. Już trzeciej, bo rano przed wyjazdem zastałam rower na dwóch flakach.

Trzecie dzien i czwarty to na mase, maxa i wogóel super wycieczki w terenie.
To podbój jeziora Vransko.



Bardzo polecam. Wycieczka wokół to około 92 km z noclegu. Zdjecia. Jedno miejsce widokowe, na podjezdzie 303 metrow , reszta to góra dól, na zboczu. Szykba kawa w Pakostane i prawie stówka w nogach. Dwa dni jarałam się tym terenem , z różnych stron. Trzeba uważać, gdyż w opuszczonych wioskach są pola minowe, oczywiście oznaczone, ale robią wrażenia. Same chałupy, puste, po wybuchach, zniszczone powoduję dziwny nastrój.

I czas na relaks, czyli zwiedzanie misteczka Sibenik, dokładnie starówki z zabytkami Unesco. Oczywiście na rowerku.


Nie wspomnaiałm o tym , iż cały czas pogoda była piekna, około 20 stopni. W terenie to wrecz gorąco. Dla Chorwatów to nie uały, chodzą w puchówkach, a dziewczyny w Emu, wiec jak zwiedziałam starówkę na krótko to ogólnie wzbudzałam ciekawość, już nie mówiąc o tym, iż robiłam sobie w ramach Spa kąpiele w morzu. Kąpiele to raczej nie były, ale moczenie nóg po treningu, a woda była cieplejsza nic nasz Bałtyk.

Po regeneracji czas na wypad powyżej 100 km. Celem jest wąwóz, ale dojazd do niego to niestety w duzej mierze asfalty, tak tez wychodzi trening asfaltowy, ale warty widoków.

Takiego cuda nie widziałam – zdjęcia.



Wyrwa z ziemi budząca naprawdę szacun., w bajecznym otoczeniu drzew, wody i ruin zamku. Wychodzi 120 km.
Niestety czas wyjazdu dobiega końca. W niedziele rano pożegnanie z pobliskimi wioskami i powrót do domku. Z czystym sumieniem polecam i namawiam, ale na dużej, tak jak chłopaki z Wrocławia, na około 10-12 dni. Wtedy można naprawdę się ujechać a zarazem odpocząć. Chociazby korzystać z miejscowego jedzenia, miodzio, świeże warzywa z targu, rybki, figi. Olej chya litrami używałam, bo sami gotowaliśmy. I ichniejsze bułeczki, cos jak ciastka, przez nie nic nie schudłam, takie dobre na śniadanko. AAAAA nie wspomniałam o napojach regeneracyjnych. Miejscowe piwko Karlovacko jak najbardziej trzeba pić, gasi pragnienie, 

Jednym słowem – wracam, tylko nie sama.

Pzdr
Iza

FOTKI
https://picasaweb.google.com/izacieniuszek/Croatia2011#