Karpaty w Kampinosie i inne górki


To był udany weekend kolarski. Może nie było trzystu km ale 160 poszło w nogi i rowerki.
W sobotę miało być mocno i krótkawo, około 2-2:30 h, ale warunki atmosferyczne zmodyfikowały wypad. Po piątkowym deszczu i nocnym mrozie było bardzo ślisko.
Szklanka. Na rondzie, na szczęście rano i był mały ruch, poleciałam na łeb i szyje. Chwilowe zamroczenie i uciekanie z ulicy. Nic się nie stało oprócz paru siniaków. Potem już była jazda bardzo ostrożna co mnie denerwuje. Widzę lód i jadę frozen ze strachu.
Przez te oblodzenia, zwłaszcza na zakrętach jazda stało się mniej intensywna niż miała być, pyzatym wiało około 10m/s co ładnie wpływało na komfort jazdy, 
Tak więc zrobiliśmy szybką rundkę 60 km i do domku. Oczy przez wiatr przekrwione.

No i niedziela, moje ulubiona – wycieczkowa. Czyli to co lubię najbardziej – mniej intensywniej ale dłuuuuuuuuuuuuuuuuugo i w terenie. Bomba.
Słoneczko nie opuszczało nas cały dzien, co przy długim powrócie przez przygodę było bezcenne, ale po kolei.
Cel: Kampinos, of course.
Trasa przez Leszno
Moja ulubione miejsca: Karpaty i Górki w Kamipnosie zostały zaliczone, górki to nawet z Grześkiem Golonko, który nas dogonił we wsi Górki.
Górki o tej porze sa idealne do treningu, nie zarośnięte i można pokonywać ścieżynki bez zaczepiania o krzaki. Super.
Po 2:30 była mała przerwa na batoniska, i druga cześć wyprawy.
Celem było dojechanie do Truskawia, przez czerwony szlak i z Truskawia do Pruszkowa.
I tak tez zaczęliśmy.
Jedziemy jest fajnie, fajnie, znowu teren, fajnie, fajnie, i ciach coś mi walnęło z tyłu, myślałam ze kijek a tu hak urwany.
Na liczniku kolo 4 godzin, do domu nieblisko.
Brak rozkuwacza, bo mi ktoś na maratonie nie oddał (to jego wina!!!!!!!!!!!!!) i co tu robić?
Nie wiedząc co robię się zła.
Zaczynam maszerować z nadzieją ze spotkany jakiś kolarzy, zawodowych, ze sprzętem.
No i jak z nieba spadł nam Jarek z Welodromu z załogą. Oczywiście mega zawodowcy z całym osprzętem , nawet hakiem, tylko nie do Cubasa.
Przerzutka zdjęta, łańcuch skrócony i wracamy.
Trasa zostaje skrócona na Maksa aby jak najszybciej dojechać, gdyż nie mam już przyjemności z jazdy na jednobiegu z zablokowanym kołem z tyłu.
I tak na kadencji 300 i s15 dojechaliśmy do domu.
Pod koniec Kamil przejął mój rower, bo już miałam go dosyć i nogi czułam. Więc miał dobry finisz z extra kadencją.
Wyszło nam 100 km w 5 z kawałkiem godzin z końcówką jak chorzy psychicznie.
Ja na za dużym rowerze Kamila a ten z kadencją 300 drałował na moim.
Komicznie to musiało wyglądać.
Ale uważam wycieczkę za udaną.
Polecam Górki i Karpaty, extra zabawa.

Pzdr
Cienka

foto>>