Potop krakowski

SUZUKI POWERADE MTB Marathon. Kraków 28.08.2010.

 Pogoda jeszcze w piątek nie zapowiadała tego czego doświadczyć trzeba było na trasie. W nocy trochę popadało, a od godziny 8:30 ściana deszczu i temperatura około 15 stopni, czyli nieciekawe warunki. Na starcie bez rozgrzewki, ale stanąłem mocno zdopingowany do walki, sprzęt dobrze przygotowany, więc tylko pozostało złapać rytm na pierwszych kilometrach i walczyć o jak najlepszy wynik... Jak się człowiek napali to za chwilę zostaje zrównany z ziemią. Po wyjeździe z Błoni już miałem zaklejone okulary, jazda bokami i na 25km "laczek". Szybka zmiana dętki i rzut oka na stan klocków - okładzin nie stwierdzono, jechać następnie 75km bez hamulców byłoby idiotyzmem. Decyzja: dojazd do asfaltówki i powrót. W wesołym towarzystwie powrót 20km na metę. Potem kilkugodzinne oczekiwanie na twardzieli i szaleńców :)  
Spełniła się tymbarska wróżba "To był dobry wybór :-)" ze względów finansowych, rower jednak nie wymaga generalnego remontu, już nawet jest w stanie używalności.
es



 Miało być tak fajnie. Kraków, trasa długa ale lżejsza, interwałowa, zabawa fajna. Rok temu pogoda była super, po maratonie leżakowanie na trawie, było miło.
W tym roku nic nie przypominało ubiegłorocznej imprezy. Była masakra.
Nie było rozgrzewki bo lało od rana.
Błoto zebrało się z wielu opadów, także wcześniejszych plus świeżutkie , nie było suchego momentu, oprócz asfaltu na trasie. Start w deszczu, co nie należy do przyjemnych, potem tylko laje albo pada, albo kropii, leje, pada, kropii, wieje. Rower jest atakowany i przez błoto, bardziej blota – rodzaje do studiowania, i przez deszcz. Zaczyna się masakra sprzętowa.
Na początku smarowanie aby najmniejsze przełożenie chodziło. Trasa, przewyższenie nie wymagały „mielenia” ale podłoże niestety wymuszało mielenie. Inaczej było bardzo ciężko. Koło tylnie tańczy, hamulce się grzeją. Na początku jeszcze jakoś idzie, może to już nie maraton ale przynajmniej wycieczka. Myślę sobie, jakoś ta setka pójdzie.
Szybko warunki zmodyfikowały moje nastawienie. Nie miałam wyboru. Pomimo smarowania małe przełożenie nie działa, cały czas pada, smar jest szybciutko wypłukiwany. Mielimy na środkowej, nie zawsze daje rade, rośnie irytacja i wkurzenie. Bez okularów już dawno, oczy szczypią od błota, cała umazana, oczywiście poślizgi różne były.
Kilometry pomału, niestety, lecą.
Przestaje działać, zaciąga i środkowa tarcza, jest coraz gorzej. Hamowanie tez nawala. Rower wyje, chrobocze, dziwne dzwieki wydaje, pańcia ma dosyć. Już nie ma nawet wycieczki, zaczyna się duuuuuze zdenerwowanie i zmęczenie. Więcej dreptania niż jazdy. Nie ma zjazdów, chyba ze na tyłku.
I tak dojechałam, w sumie doszłam, dopełzałam do mety. Ostatnie 10 km to omdlewania, prawie. Bardziej ze zniechęcenia. Działa nic!!!!
Na mecie łzy w oczach, szkoda zajechanego rowerku. Niestety zła jak osa, czego nie lubie.
Wszyscy wyglądali jak bałwany błotne na dziwnych sprzętach.
Ponad 7 godzin oblepiana się w błocie. Jak dla mnie nie fajnie, oj, najgorszy maraton.
Dzisiaj leczę migdał, rower kaput.

Pzdr
Cienka



Wyniki GIGA:
Marek  07:35:41
(100 open | 4 M6)
Iza  07:37:24 (3 open | 3 K3)
Tomasz  08:41:15  (118 open | 23 M4)

Es DNF
Andrzej DNF