Wyścigowy weekend (Międzygórze i Kielce)

SUZUKI POWERADE MTB Marathon. Międzygórze 19.06.2010.

Najfajniejsza "miejscówka" ze wszystkich w których startowałem, bije na głowę Malevil czy Salkacergut. Miasteczko usytuowane pomiędzy kilkoma górami na pięknym potokiem... po prostu bajka... no może nie do końca gdyż spaliśmy nad wodospadem, dosłownie! Kilka metrów nad, a spaliśmy nie dotyczyło mnie, całą noc nie zmrużyłem oka od huku spadającej wody. Bywa i tak, ale w dobrym humorze zbieramy się na start i zajmujemy miejsca w sektorach. Najfajniejsze było to że w dwóch pierwszych sektorach pustki i startowałem z "czubem".

Taki start motywuje i od początku tempo szybki i czy nie za szybkie? Jadę z Tomkiem (Torq Superior), zostawiamy z tyłu mocniejszych z teamu, na podjeździe pod Śnieżnik nadal się martwimy czy nie za mocno jedziemy, dojeżdżają do nas Boguś i Maciek, a w zasięgu Sławek... i już za chwilę tworzymy pięcioosobowy ekspres TORQ, mijani pytają nas czy jeździmy teamowo. Pod koniec pociąg się porwał i już każdy swoim tempem na zjazdach, w tym Maciek pokazał dość interesujący sposób zjeżdżania na przednim kole i dalej pod przednim kołem. Zostaję z tyłu, nie umiem się rozpędzić jak inni, a wydaje się że na cięższym rowerze teoretycznie powinienem być szybszy, to nie prawda! Za to na podjazdach dochodzę i staram się uciekać, jedzie się bardzo dobrze. Nie przypuszczałem że aż tak dobrze, jeszcze przed metą ścigam Sławka, ale boję się wyprzedzać megowców tym bardziej na wąskich ścieżkach. Trasa po kosmetycznych zmianach zachwycała, bo tym razem pogoda dopisała i można było się cieszyć super widokami i szybką jazdą.
es

wyniki:
es 04:29:52 (23 open | 11 M2)
Iza 05:31:10 ( 4 open | 4 K3)


Impreza w Miedzygórzu to nic dodać nic ująć.
W samym miasteczku zakochałam się już rok temu. Bajka to mało powiedziane. Urokliwe, słodkie, spokojne, schowane w dolince z wodospadem i skałkami. Malutkie, w sam raz na odpoczynek. Ja tam mogę mieszkać.
Trasa została zmodyfikowana, co wyszło bardzo na plus. Poziom trudności się nie zmienił. Typowo kondycyjna, oprócz technicznego zjazdu ze Śnieżnika, same szutrów ki.
Dla mnie nowością było zsunięcie się na szczycie, ma ścieżce z kamieniami tzw. telewizorami, w przepaść. Zawsze myślałam o tym , jak to jest tam wpaść i czy to się zdarza. Zdarza. Oczywiście chłopaki-wycinaki pomagali. Nic się nie stało, więcej śmiechu i przygody. Szybkie zjazdy zmęczyły mi rece, całe.
Było fajnie, ale dla mnie nie do końca, nie dogoniłam swojego celu, L. Musze czekać na kolejny start.
Nie zdążyłam dobrze stanąć na mecie a już pół wioski trąbiło jakiego to kota mamy w druzynie. Kamil wykręcił super wynik i pokazał jaka to z niego cicha woda. Czub już spokojnie nie śpi.
Po maratonie, jak przystało na sportowców, napój regeneracyjny 0,3 (niestety) plus placek zwany potocznie pizza i spanko. Wodospadu znowu nikt nie wyłączył.
4:30 pobudka i jazda na kolejny maraton.
Cienka


winowajca braku snu



Świętokrzyska Liga Rowerowa. Kielce 20.06.2010
.


W planach na ten weekend nie był jeden start, następnego dnia mieliśmy odwiedzić Kielce i wystartować w czasówce. Wieczór spędzamy odpoczywając w Międzygórzu, a o świcie kierunek na Kielce.

"pakowanko"

Niestety pogoda nie rozpieszcza, ale startujemy w okrojonym składzie, bo Kamila zepsuła rower i wróciła ze znajomymi bezpośrednio z Międzygórza. Trasa super, chociaż trochę się gubiłem, ale to przez to że znakowanie różni się od tego "Golonkowego". Wynik zadowalający chociaż mogłoby być lepiej, ale na dwóch hotdogach na śniadanie, kilku ciastkach i dwóch bananach daleko się nie ujedzie. Cieszy fakt że już mam klasyfikację i zaczyna się walka o punkty, bo po cichu (no dobra nie po cichu) liczę na walkę o pudło. Co do reszty ekipy, Młody powalczył na krótszym dystansie i wywalczył pudło, Marek z defektami i akcjami turystycznymi bezkonkurencyjny, Witu nieźle, a Andrzej Balś i "świerzak" teamX tuż za podium. Niestety wyniki lekko wypaczone przez błądzenie wielu zawodników, teraz oczekujemy na oficjalne wyniki.
es


Kielce i MTB Cross, czasówka.
Coś nowego, przynajmniej dla mnie.
Jedziemy, pada, leje, pada, leje, brzydko. Tak zaczęty dzień niestety był bogaty w nieudane akcje.
Start opóźniony, zimno, sniadanie ubogie.
Straty indywidualny, ja trzecia startuje. Ubrana za grubo i już zła. Nie minęło parę km i już sprzęt nawala, łańcuch zaciąga jak na złość. Deszcz wymył cały smar. I tak na środkowe tarczy cały maraton. Nogi mi już mdlały, dosłownie. Byłam zmęczona co skutkowało gorsza koncentracja i setkami wywrotek. Nogi do wymiany. Obite, posiniaczone, spuchnięte. Złość potęgowało gubienie trasy. Pech. Ale koniec minusów. Trasa mi się bardzo podobało. 45 km w sam raz. Dużo, przewazająca ilośc singielków, zjazdy do zjechania, ale i techniczne i szybkie. Fajnie. Padało wiec wiadomo jakie było podłoże. Nic nowego.
Bardzo zmęczona powróciłam do domu na noc. To był wyścigowy weekend, górski na 100%.
Cienka