Błotna niemasakra - MTB Marathon. Złoty Stok

SUZUKI POWERADE MTB Marathon. Złoty Stok 15.05.2010.


Leje,... leje,...ale lać ma przestać, tak wyglądała podróż do Złotego Stoku, no i nieprzyjemna awaria auta na drogowej dziurze. Wieczorem dojechaliśmy, tym razem bez błądzenia, na nocleg... 3 sekundy i już wszyscy śpią :)
Po przebudzeniu za oknem widok nieciekawy, chmury jasne i ciemne... nadal jest nieciekawie...jak się ubrać?... będzie padać? Po śniadaniu w wolnym tempie ruszają gigowcy na start (około 5km), spotykamy sporo znajomków, jednak "golonko-górale" nie lękają się niczego, każdy nastawiony na: błoto z błotem i na dokładkę błoto.
Start o czasie, planowane 67km (nie oszukujmy się, zawsze jest dodatkowe kilka golonko-metrów), zamienia się w 77km, ale... ja już byłem tego świadomy że będzie coś mocno nie tak z dystansem kiedy już na 7km magnesy zalało błotem i licznik wskazywał "zero". Od startu tempo umiarkowane, bo podjazdy mokry i błotnisty, ale od razu chcę zrobić przewagę nad Armexim-ami, Michał z HP śmignął obok mnie ekspresem, uuu nie jest ciekawie, za chwilę dojeżdża Adam (Krosiarz) i tak telepiemy się przez kilkanaście kilometrów wspólnie, z nami Jacek (MBIKE), Arek (BSA) i jeszcze kilku. Jestem w otoczeniu targetów, nie upaść, pilnować się, nie robić głupich błędów,... ale w jaki sposób skoro jadę na czuja, bo co 3 sekundy czyszczę okulary, na kolejne 3 sekundy, jazda na czuja. bardzo szybko łączy się Mega z Giga co powoduje małe zatory na zjazdach, ale po kilku kilometrach wszystko się stabilizuje i już znowu można jechać swoje, jechać... :) Łańcuch dostał tyle błota że niestety zaczyna zaciągać i podjazdy ze środkowej męczą, męczą brutalnie, więc odpalam "siedmiomilowe kroki", oni jadą, a ja ich wyprzedam na piechotę :D
Od ostatniego bufetu tniemy się gościem, on narzuca tempo na zjazdach ja na podjazdach, on w pewnym momencie odpuszcza i uciekam na na bezpieczną odległość, ale tylko na kilka minut, zaczyna się singiel gdzie sporo muszę przebiegać, dojeżdża i wyprzedza, nie odpuszczam, ale na ostatnim zjeździe mi ucieka na około 50 metrów, dokręcam ile się da, na mecie jeszcze zaliczam barykadę, na szczęście nie betonową i wpadam o kilka setnych wcześniej.

Iza wykręciła super wynik, była liderem TORQ-a :)
Myślałem że beskidy mają wszystkie odmiany brei, myliłem się, jest jeszcze błoto złotostockie: bardzo płynne, czarne zbierające drobiny z podłoża ściółki, trawy, kamyków, a przy tym ładnie nawilża zawodnika.


Wyniki:
GIGA (77km)
es  05:12:14 (open 39 | M2 19 )
Iza 06:41:06 (open 4 | K3 3 )


Złoty Stok
Jakiś czas temu mówiłam, na pewno myślałam sobie, iż pogoda nie popsuje mi humoru. Czy to na trasie czy dzień wcześniej. Nie ma co się denerwować i tak to nic nie pomoże. A jednak …….. Można się mocno, mocno zdziwić jakie uczucia nachodzą ludka, kiedy przez blisko 6 godzin bawi się w błotku, odkrywając różne jego rodzaje. Jestem pewna, iż tylko czy może, miedzy innymi, kolarze górscy są znawcami odmian namoczonej gleby. Można by o tym pisać rozprawki. Błoto na rowerze, w rowerze, na ubraniu, w ubraniu, w zębach, w żołądku itp. Ja chyba swoje już przetrawiłam. Nie chce pisać, iż było strasznie błotniście, bo może nas jeszcze zaskoczyć, np. z nieba, kto wie, ja to by, po górach się wszystkiego spodziewała.
Jedno przywiozła ze Złotego Stoku, niesmak swojego braku techniki. Trudno jest podjeżdżać po blotniskim, mokrym, śliskim podłożu ale dopiero zjazd daje popalić. Ja się zaczęłam bać. Rower tańczył wygibasy jak chciał a ja próbowałam wyjść z tego cało. Było schodzenie, wiem, wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd. Tez tak się czuje.
Nie opowiem za dużo o krajobrazie, widoczkach bo po pewnym czasie już w okularach nic nie widziałam tyko błoto i rozmazane błoto. Dużo osób pościągało okulary, ale to tez nie był za dobry pomysł. Niespodzianka w oku nie jest przyjemna. Ale koniec narzekania.
Było, jak przystało na Golonke, mocno i długo. Prawdziwe górskie MTB. Dokładnie można było znaleść wszystko dla każdego. Była przygoda, były długie podjazdy, były „podparcia” i km po golońsku tj, dyszka w gratisie. Kolejny udany maraton i fajna zabawa. Wiadomo jakie są braki, w górach się nie oszuka siebie. Dużo jeszcze pracy przede mną.
Udało się wszystkim dotrzeć cało i „prawie” z uśmiechem na twarzy do mety. Nie było słoneczka, szkoda, bo troszkę się zmarzło na mecie, ale I tak wyjazd udany i na plus. Byle tak dalej i do przodu. Może ciut mniej błota, gdyż sprzęt zaczyna strajkować, a na podjazdach nie jest to fajne.
Jeszcze raz namawiam na górki i pogórki , korzenie i kamienie, sto odmian błotka i otoczenie, mini to, kolarzy – twardzieli.
Pzdr Cienka