Beskid średni na giga


Długo, długo wyczekiwane wiosenne zgrupowanie dobiegło końca.Szkoda, to były ostatnie wypady wycieczkowe przed sezonem. Teraz już tylko: piątek, wyjazd, noc, makaron, pobudka, Izo, żelo, fragma, start, makaron, myjka i niedziela.  I tak do roztrenowania. Ufffffff
Ale powracając do wyjazdu.

Nie wiem co mogę napisać  aby przekonać, iż to miejsce, rejon jest bajeczny, idealny na  rowerowanie. Urokliwe miasteczka jak Lanckorona, śliczniutkie, wsie z małymi uliczkami i stromymi podjazdami. Ciągnące się z każdej strony widoczki i przejrzyste powietrze. Bym zapomniała, pierwszego dnia to mnie zaskoczyło: ostrość widzenia.

Słoneczko, las  i góry- czego więcej chcieć, :) (oczywiście lokalnych specjałów jak Żywiec, ;)).
Wyjazd zaplanowaliśmy na 6 dni jazdy, jednak pogoda zweryfikowała plany. Normalka.

Cel: Zakrzów, ośrodek  Caritas. Znany już z imprezy Odyseja.
Nie chce się powtarzać, ale polecam to miejsce. Domki na szczycie górki, z podjazdem na zakończenie wycieczki (około 2 km wspinaczki, z najlepsza końcówką, na dobitkę).  Ale po kolei..


Dzień 1 (przyjazd, cel: kurs po okolicy)
Przyjazd i deszcz, który na ładny początek psuje rozkład zgrupowania czytaj dwóch zapaleńców. Rozpakunek i w ramach jakiegokolwiek sportowania się… spacer. Zakup lokalnych przysmaków i spanko. Psychicznie wielkie szykowanie się na uderzenie dnia następnego.



Dzień 2 (cel: Węgierska Górka)
Nie będę za dużo pisać o „mapowej” stronie wypraw. Z takim nawigatorem, chyba już nie raz zachwalanym, więc koniec cukrowania, zwiedzanie okolic, baaa   nawet rejonu-bym powiedziała, to czysta przyjemność. Ruszamy, plan to obiad w Węgierskiej Górce i uderzenie na „niezły podjazd”. Plan dnia to około 100-120 km całości. Spoko, w sumie nie raz nie dwa – seta znajoma. Tylko trochę inny teren. Góra, dół, góra, dół. Dół 60 km/h, góra 20-7 km/h. Tętno średnio na podjeździe 165 na zjeździe 65. Organizm już dawno nie był tak targany, a i przyzwyczajenie z zimy inne - co do zmiany biegów. Szybkie przestawienie na inne trenowanie i jedziemy. Spotykamy nawet konkurencję – Plannjia nie śpi, :).

Obiadek i dalej. Morderczy podjazd w terenie na płytach i baterie się kończą. Potem jeszcze 2 godzimy w samym terenie, niczym Golonkowska impreza i kolanko rozbite. Sezon w pełni.

Wracamy. Wychodzi 148 km u mnie. Już  teraz wiem czemu tak Kamil mówił, to był prima aprilis.
Na koniec jedzenie, tzn. kopa-góra jedzonka i spanie.

Zakrzów- Stryszów- Zembrzyce- Tarnawa Dolna- Krzeszów- Kuków- Stryszawa- Lachowice - Pawelka- Hucisko- Pawelka Wielka- Jeleśnia- Sopotnia Mała- (fajny ostry podjazd na przełęcz u Potoka) - Juszczyna- Węgierska Górka (Polecam Karczmę pod Baranią, obsługa słaba, ale żarcie rewelacja za niewygórowaną cenę)

podjazd wzdłuż Cięcinki i próba ataku na Romankę, ale pora dnia i miejscami ciężkie do przejścia miejsca powodują, że musieliśmy wracać, więc żółtym szlakiem przez "Siwkową" do asfaltu. Powrót tą samą trasą, bo czas ucieka, a miała być dodatkowa pętla przez Przyborów i Koszarawą
U mnie 160km



Dzień 3 (cel: Dobczyce)
Pochmurno. Plan dnia to trasa krótsza. Cel- Dobczyce i ruiny zamku. Pogoda strasznie psuje zabawę. Zaczyna padać. Niefajnie, mokro . Trasa na Dobczyce okazuje się pod  koniec mniej urokliwa, pod Myślenicami, zawracamy do domu. Jeziorko Dobczyckie lekko zauważone. Wieje, jest tak, ze z górki trzeba pedałować bo zwalniamy.  Oczywiście nerw i …(cenzurowane). Wychodzi 70 km.
trasa prosta: Zakrzów - Stronie- (skrótowy /sztywny podjazd "Nad Młynem") - Lanckorona- Sułkowice -Myślenice- południową stroną jeziora, ale trasa skrócone ze względu na pogodę, powrót do Lanckorony i przejazd na północną stronę, dalej przez park z Kaplicami i do Zakrzowa
U mnie 75km


Dzień 4 (cel: Przełęcz Krowiarki)
Super. Cel Zawoja i przełęcz „krowska”. Podjazd na ponad tysiącznik asfaltowy. To jest cel dnia, co!!!!! Jedziemy. Nóżki już mają syndrom dnia trzeciego, łydy się pompują. Wiem, gdzie mam dwugłowe, brzuchate, małe i  duże. Podjazdy nas nie ruszają, oczywiście nie oszukam, ja za Kamilem, wrrrrrrrrrrr. On pętelki uskutecznia co bardzo niekorzystnie działa na tego z tyłu (ja).  Tego dnia uskutecznialiśmy oszczędzanie, zapomnieliśmy kasy. Więc batoniki z kieszonki i na bidonach. W razie czego atak na źródła bądź miejscowych. No i dojeżdżamy do podjazdu, Zawoji. Jedziemy, grzeje słońce. Myślę sobie, boże co za patelnia, w lato by nie szło podjeżdżać. Każdy swoim tempem, wiec Kamila nie widzę, pewnie już na szczycie. Mijają nas kolarze. Stok, sztuczny śnieg. Zaczyna się Babiogórski PN. Drzewka, coś chłodniej, ale pot się leje. Na początku bardzo łagodnie, ale to się kończy. Coraz więcej młynka i coraz niższa temperatura. Sto myśli, metry lecą, marzną palce w butach. Mielenie, mielenie, serpentynki. Plany na życie poczynione, mielimy, mielimy, plany już na pożyciu, mielimy , mielimy. No i na dobitkę, Kamil zjeżdża.  Razem wspinamy się. I koniec. Nie da się odpocząć na relaksie bo zimo, pot mrozi wiec parę fot, potem baton i zjazd i to najgorsze.  Jak pomyśle to jeszcze mnie telepie. Mrozi mokre ubranie całe ciało. Zimno to mało powiedziane, a zjazd jest dłuuuuuuuuuugi.  Nie będę się już rozpisywać, ale nie buło to przyjemnie, dopiero w mieście robi się ciepło. 107 km i spać.
Zakrzów- Stronie- Budzów- Maków Podhalański- Grzechynia- Zawoja- przeł. Krowiarki- Zawoja- przeł. Przysłop- Stryszawa- Kuków- Krzeszów- Tarnawa Dolna- Zembrzyce-Stryszów-> Zakrzów
U mnie 120km


Dzień 5 (cel: Pętelka przez Pcim)
Cel- całkiem przypadkowy, w sumie bezcelowy- Tokarnia. Kierunek Zakopianka, w sumie do Zakopanego około 60 km.  Wycieczka czwartego dnia to już nogi zmęczone równo. Twarde jak skała, ale pracują fajnie, gorzej z moim rowerem. Siadło coś i jak na ostrym zjeżdżałam, cały czas pedałując. Wychodzi 89 km. Taki mega dystans.
Zakrzów- Stronie-; Budzów- Jachówka- Bieńkówka- Stróża- po drugiej stronie Raby- Pcim- Krzczonów- Tokarnia- Skomielna Czarna- Wieprzec- Żarnówka-; Maków Podhalański- Jachówka- Budzów-  Stronie-  Zakrzów
U mnie 95km


Plan na ostatni dzień to same podjazdy pod Lanckoronę, ale niestety pogoda nas popędziła do domu. Padało a nawet lało od rana, jak to w lany poniedziałek.

Podsumowując wypad.
Z roku na rok dystanse rosną  w trybie zastraszającym. Za rok zmieniamy szerokość geograficzna bo nam dnia zabraknie. Takie dystanse na takim terenie górkowatym to wielkie zadowolenie i frajda z samych siebie. Zabawa przednia ale i praca duża. Miejmy nadzieję która zaprocentuje. Wycieczka na 6+,:0, i dwa kilo mniej.

Pozdr.
IZA


-------


Ja mogę jedynie dodać trasy... a poruszaliśmy się głównie drogami lokalnymi, które często przypominały jazdę w terenie :)

moje podsumowanie:
Okolice super do jazdy. Warunki trafiły nam się pół na pół i cały czas wiatr, a w górach wieje mocniej, czasami trzeba było dociskać na zjazdach, bo hamowało. No i w porównaniu do zeszłorocznej Jury to dystanse i przewyższenia razy dwa... bo w tym roku dwieście. Cztery dni jazdy, konkretnej jazdy, szkoda trochę dwóch straconych krótkich tras, ale nie ma tego złego... przynajmniej jazda samochodem była przyjemna i bez pośpiechu.

Pozdrawiam,
es
foty>> dzień 2 dzień 3 dzień 4 dzień 5