To co lubię najbardziej – przygody i niespodzianki oraz dreszczyk nowości. Taką przygodę sprawiliśmy sobie w niedziele. Zgodnym chórem byłych estowców, bieżących ixów i no-name ruszyliśmy na małe akrobacje na torze kolarskim. Godzina iście sportowa: o 8 rano start.
Jak przystało na niezłą bandę sewernascie samochodów się zjechało pod welodrom i mały najazd od tyłu na Pzkol zrobiliśmy. Oczywiście nastroje dopisywały, jak zawsze.
Rowerki rozdane, wedle wzrostu i osiągnięć :) i krótka nauka jazdy. Czyli kółko do przodu, dwa do tyłu. I ruszyliśmy. Pomału, nieśmiało. Niby rozgrzewka, i obserwacja toru i reszty towarzystwa. Fajowo. Była także ekipa zawodowców i parę wycinaków amatorów.
Po szybkim obeznaniu , zaczęła się zabawa i tętno, co u niektórych 250. AAAAAAAA bym zapomniała, był także Lance, co widać na zdjęciu. Chłopak troszkę wyszczerzał, ale niczego sobie. Słabiutki, słabiutki, ale młody, się wyrobi, ;)
Es, trochę z nudów, trochę z zapomnienia objechał zawodowców, co prawdopodobnie odbije się na ich morale i zauważymy to na najbliższych zawodach. Taki life. Przyjdzie taki koleżka niby amator, trochę na łyżwach, trochę w górach śmiga i kadrę objeżdża.
Nasz fotograf, co przysnął i poszła seria zdjęć, bardzo ładnie uchwycił niemożliwość rozpoznania, kto śmiga, ale to jego początki kariery foto. Miał nerwa, czy tam kleksa, nie pamiętam. Parę fotek wyszło i mamy nawet mistera imprezy – Wiktora. Pięknie się prezentował, stąd też aparat go pokochał (o kurcze, chyba Dawid).
Jednym zdaniem: zabawa przednia.
Miało być nudnawo, ale dla mnie nie było. Po półrocznym śmiganiu na spinningu to po prosty cudo i super zabawa. Można pojeździć z kimś, za kimś, popatrzeć na… ludzi i podobno tez zajączki, czy tam króliczki puszczają, które podobno……, wiecie, ;)
Następnym razem sprowokujemy Pana Brodawkę i popatrzymy.
Zachęcam dla odmiany . Można zrobić kawał dobrego treningu. No a ile śmiechu, i to tez dopingu….